poniedziałek, 24 listopada 2014

Wstęp: moja włosowa historia

Włosy to w tym momencie najważniejszy obiekt mojej pielęgnacji. To im poświęcam najwięcej czasu, uwagi i pieniędzy. W myśl powiedzenia: "docenisz, jak stracisz", po wszystkich przejściach, dbam, chucham i dosłownie walczę o każdy włos. Największym problemem z jakim borykałam się przez ostatnie 3 lata było wypadanie włosów. Pomimo że skala problemu znacznie się zmieniła, całe szczęście na plus, kłopot do końca nie zniknął.

Zacznijmy jednak od początku.


Jako małe dziecko, do około 5/6 roku życia, włosy ścięte miałam na chłopaka. Byłam ciemną blondynką z jasną oprawą oczu, co już pod koniec podstawówki samoczynnie uległo przemianie - uroki okresu dojrzewania. Włosy nie były ani proste, ani kręcone, ani falowane. Zadzierały się jak chciały, ale były bardzo podatne. Wystarczyło uczesać odpowiednio, kiedy były wilgotne i trzymały się tak przez dłuższy czas. To samo tyczy się fal po warkoczach, czy loków. Dodatkowo zawsze były dosyć grube i mięsiste, ciężkie.

Do komunii włosy zostały zapuszczone do pasa, a po komunii tradycyjnie ścięte, w tajemnicy przed mamą. Fryzura wybitnie mi nie pasowała i do tej pory kiedy patrzę na zdjęcia mam ochotę uderzyć głową w ścianę. Zwłaszcza, że do gęstości, jaką miałam przed komunią już nigdy nie wróciłam. Jak to bywa w okresie dojrzewania, przetłuszczały się na potęgę i tworzyły smętne strączki. Pielęgnacja ograniczona była do familijnego szamponu.


Po jakimś czasie rozpoczęłam zapuszczanie na nowo. Zapragnęłam mieć grzywkę, którą obcięłam sobie sama... Na szczęście, tylko kilka pasm. Włosy rosły i rosły. W 1 klasie gimnazjum sięgały do pasa, co było rekordem życiowym mojej długości. Były bardzo gęste. Niestety końcówki miały tendencję do przesuszania się, przez co często się łamały. Pielęgnacja w dalszym ciągu podstawowa i odżywka, czy maska była czymś odświętnym. 


Znowu zapragnęłam zmiany. Modne wówczas cieniowanie i mnie zamąciło w głowie. Obcięłam włosy do ramion, pocieniowałam i zrobiłam grzywkę na bok. Żeby nadać fryzurze formę w ruch poszła prostownica. Katowałam nią włosy po kilka razy dziennie. Na najwyższej temperaturze. Bez  żadnej ochrony. Przed natychmiastową zagładą uchroniło je tylko to, że były grube.. 


W liceum prostowanie było normą. Końcówki wyglądały jeszcze jako tako, ponieważ obcinałam i cieniowałam włosy co 2 miesiące. Na głowie miałam wszystkie możliwe warstwy. Na szczęście nie podkusiło mnie farbowanie. Zawsze lubiłam swój kolor włosów. Zaczęłam sporadycznie stosować odżywki i maski: coś z Herbal Essence, po której nie pamiętam żadnych efektów i po raz pierwszy odkryłam Kallos al latte. Kallos nadawał im gładkość, jednak stosowany regularnie spuszał. Ponadto, muszę podkreślić, że moja dieta była dosyć uboga w witaminy i minerały. Odbiło się to na kondycji i tempie wzrostu moich włosów. Niestety, zła dieta wraca z fatalnym skutkiem, jak bumerang...


Na studiach rozpoczął się mój koszmar z wypadaniem włosów. Z początku nie przejmowałam się niczym. Szczotka pełna włosów? Trudno, widać miały wypaść, włosy przecież wypadają... Szarpałam je przy czesaniu, prostowałam dalej. W zakresie diety to samo, zero warzyw i owoców. Włosów było co raz mniej. Wymyśliłam sobie blond pasemka, które zrobiła mama... Efekt? Na zdjęciu już sporo odrośnięte...
W końcu zareagowałam. Poszperałam po internecie, kupiłam wcierkę Jantar, placentę Mil Mil i zaczęłam brać tabletki Vitapil. Niestety, efekty takiej kuracji nie są natychmiastowe, a włosy dalej wypadały. O Jantarze i placencie napiszę jeszcze w swoich postach. W końcu udało mi się opanować sytuację, jednak kosztem 1/3 objętości. Zainteresowałam się tematem włosomaniactwa i rozpoczęłam pielęgnację, choć dosyć chaotyczną. Odstawiłam prostownicę. Rozpoczęłam olejowanie niezbyt dobranym do moich włosów olejem kokosowym, ale było o nim wtedy wszędzie dosyć głośno. Niestety olejowanie skalpu wzmaga u mnie wypadanie, na co wpadłam dopiero po wielu próbach. Chciałam zapuścić włosy ale końce były tak zniszczone i przerzedzone, że wyglądało to żałośnie, więc ścinałam do długości do ramion. Stan włosów dobrze widać na tym zdjęciu powyżej.
Matowe, suche końce z resztką pasemek, sianowate i błagające o nawilżenie. Dodam jeszcze, że prawie nie rosły.
Mimo zmiany diety i wspomagania się różnymi specyfikami, włosy dalej wypadały, nie aż tak mocno, ale zdarzało się, że i na szczotce i w odpływie było ich pełno, dodatkowo widziałam je wszędzie wokół siebie. Postanowiłam wybrać się do dermatologa, który stwierdził, że...włosy tak mają, że wypadają. Nie wierzyłam własnym uszom, zrezygnowana poziomem kompetencji służby zdrowia wyszłam z gabinetu prawie ze łzami w oczach. Z nikąd pomocy. Zrobienie kucyka nie wchodziło w grę, zaczynałam widzieć prześwity. Kilkukrotnie w czasie moich zmagań z włosami zrobiłam badanie na poziom hormonów tarczycy. Wszystko w normie. W końcu jednak sytuacja uspokoiła się nieco. I choć dalej nie wiadomo dlaczego wypadała cała garść włosów, to stało się to sporadyczne. Dzięki bogatej pielęgnacji i diecie pełnej witamin włosy odżyły, zaczęły błyszczeć i być miękkie. Wreszcie rosły! Niestety przerzedzone wypadaniem
końcówki wyglądały smętnie i nie raz chwytałam za nożyczki skracając długość o 2/3 centymetry. Proces zapuszczania wydaje mi się nie mieć końca, ale jestem wytrwała :) Kuracja drożdżowa, a potem biotyna w tabletkach sprawiły, że włosy ruszyły z kopyta. Wypadanie było zminimalizowane, aż do momentu kiedy zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne Sidretella. Po 2 opakowaniach zaskoczenie - 100 włosów na szczotce, drugie tyle w odpływie. Obwiniam głównie tabletki, ponieważ to jedyna rzecz jaka mogła mieć wpływ na wypadanie, dieta i pielęgnacja bez zmian. Przerażona, odstawiłam tabletki i wróciłam do sprawdzonych wcierek.  Dodatkowo wspomogłam się szamponem z Pharmaceris, o którym na pewno zrobię osobny post, ponieważ na prawdę działa. Jak narazie wypadanie w normie, choć włosy są dosyć słabe i przy szarpnięciach wypadają. Obecnie zapuszczam grzywkę, aby dodać włosom objętości, natura obdarzyła mnie w bujne włosy z przodu głowy, które opierają się wypadaniu. Nieraz dopadało mnie zwątpienie i rezygnazja, ale nie poddaję się, próbują nowych specyfików i metod, są lepsze i gorsze momenty :)

Obecna pielęgnacja:

Suplementy: biotyna 7500mg w tabletkach, herbatka ze skrzypu i pokrzywy, siemię lniane
Oleje: olej lniany, mniej więcej raz w tygodniu.
Szampon: Pharmaceris H - Stimupurin Specjalistyczny szampon stymulujący wzrost włosów
Odżywki: Mane'n'Tail, Nivea Hydro Care, CeCe Med do włosów wypadających
Maski: domowej roboty maska jajeczna z oliwą z oliwek 
Wcierki: Jantar, placenta Mil Mil
Na końcowkiBiovax A+E Serum wzmacniające
Nie prostuję i nie suszę włosów suszarką. Jem dużo warzyw i owoców, dieta jest różnorodna. Nawyki żywieniowe zmieniłam drastycznie, ale z korzyścią dla zdrowia :)




1 komentarz:

  1. Masz obecnie dobre podejście do kwestii pielęgnacji włosów, fajny plan, nic tylko działać. :) Zobaczysz jaka będziesz zadowolona za jakiś czas, trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń