niedziela, 26 kwietnia 2015

Recenzja: w "Aktywator Wzrostu Włosów"

Na początek chciałabym przeprosić za długą nieobecność, ale pisanie pracy magisterskiej całkowicie wypełniło mi każdą wolną chwilę! W tym czasie nie próżnowałam jednak jeśli chodzi o pielęgnację. O wszystkich nowinkach dowiecie się w kolejnych postach, a tymczasem pora na bardzo krótką recenzję maski, co do której z początku miałam mieszane uczucia, ale teraz na prawdę bardzo lubię :)




Maska zamknięta jest w plastikowym okrągłym pudełku. Największy problem miałam z otworzeniem go mokrymi rękami. Krawędzie są bardzo zaokrąglone, a plastik należy do tych śliskich i błyszczących. 


Skład nie jest taki do końca naturalny. Poprzeplatane różnymi chemicznymi tasiemcami znajdziemy ekstrakt z korzenia łopianu (na 6 miejscu), ekstrakt z papryki rocznej (14), ekstrakt z jodły syberyjskiej (15), ekstrakt z chmielu (16). Poza tym są humektanty takie jak gliceryna i pantenol, a także parę emolientów, np. lanolinę. 

Maskę powinno nakładać się na skalp i włosy i potrzymać 10-15 minut. W moim przypadku po ok 10 minutach odczuwam rozgrzanie skalpu, a więc papryczka działa :) Lubię takie działanie maski na skalp, mam wrażenie, że na prawdę pobudza to korzenie włosów. Po zmyciu włosy są bardzo mięsiste w dotyku, błyszczą i wyglądają zdrowo. 
A jak to jest z pobudzeniem wzrostu? Maski używam około 3 razy w tygodniu już od 3 miesięcy. Włosy urosły znacznie i nie wypadają, ale ciężko powiedzieć czy to tylko zasługa maski. Na pewno jednak się do tego przyczyniła. Lubię jej działanie na włosy i chętnie po nią sięgam.
Konsystencja jest jednak trochę zbyt rzadka i spływa z włosów, mogłaby być odrobinę gęściejsza.




Polecam wypróbować, jeśli lubicie namacalne, rozgrzewające skalp maski. Pojemność to 450g a wydajność mimo rzadkiej konsystencji jest spora. Mi od 3 miesięcy stosowania zostało produktu jeszcze na ok. miesiąc. Cena to 34zł, ale można uplować w promocji :)

Lubicie maski rozgrzewające?




piątek, 3 kwietnia 2015

Międzynarodowa blogo/vlogo-sfera urodowa, czyli co kraj, to obyczaj.

Dzisiaj chciałabym podzielić się z wami moimi ulubionymi urodowymi blogerkami (chociaż sensu stricte poprawniej byłoby raczej vlogerkami) z różnych krajów i podyskutować trochę o różnych punktach widzenia i podejściach do pielęgnacji.
Znajomość paru języków na prawdę poszerzyła moje horyzonty i to nawet siedząc w domu przed komputerem :D Nauczyłam się wielu rzeczy, a jeszcze więcej zrozumiałam.

Zacznijmy od USA. Amerykanki z oczywistych względów dominują na youtube. Jeśli chodzi o kosmetyki to w Stanach nie dość, że są one tańsze w stosunku do średnich zarobków, a polskie kosmetyki z wyższej półki są tam raczej półką średnią, to w dodatku są łatwo dostępne i w o wiele szerszym asortymencie. Jednak oglądając niezliczone filmiki stwierdzam, że z reguły wiedza Amerykanek na temat kosmetyków jest raczej ograniczona. Nawet najsławniejsze i najpopularniejsze blogerki o naturalnej pielęgnacji wiedzę mają przeciętną i wybiórczą, chyba że są zwolenniczkami organic cosmetics/ organic food/ vegan/ natural products i wtedy zaobserwować można wręcz drugą skrajność. Z reguły jednak stawia się na efekt doraźny i natychmiastowy.



Carly jest absolutnie przepiękną dziewczyną i do tego niesamowicie sympatyczną z prawdziwym medialnym zacięciem. O makijażu wie wszystko. Myślę jednak, że Polka, która nawet interesuje się tematem pędzli i cieni nie odnalazłaby się w jej naśladownictwie na co dzień. Włosy Carly zawsze wyglądają na niesamowicie zadbane i wypielęgnowane, a cera wygląda na nieskazitelną. Jednak jest to głównie efekt instant. Jak większość Amerykańskich blogerek raczej nie zajmuje się analizowaniem składu produktów, lecz EFEKTEM. If it works, it's good.




Luxury hair to kolejna przesympatyczna osoba. Piękne włosy, które zawdzięcza jednak w większości... genetyce. Przyznam, że rady dla chcących zapuścić przepiękne włosy dla większości z nas są niezbyt pomocne: nie szarp przy czesaniu, odżywiaj się dobrze, podcinaj końcówki, nie myj codziennie. Nic o olejach, wcierkach...




A tutaj druga strona medalu. Pielęgnacja w całości naturalna, prawie, że ortodoksyjna, ale wreszcie słyszymy o olejowaniu i naturalnych maseczkach. Ze zdziwieniem stwierdzić mogę jednak, że wiedza zachodnich blogerek o olejach sprowadza się do kokosowego, oliwy z oliwek, rycynowego i czasami awokado lub lnianego. Nigdy nie słyszałam jednak głębszej analizy działania olejów. Założeniem jest że kokosowy jest najlepszy i sprawdza się zawsze. Kropka. Tak samo i oliwa z oliwek. Dlaczego? A dlaczego nie? Nie wiadomo.

Pora na zmianę kraju. Hiszpania
Na włosy Hiszpanek napatrzyłam się podczas swojego Erasmusa. Co więcej z tym typowym grubym i raczej sztywnym typem włosa mam styczność praktycznie na co dzień, bo mój chłopak to właśnie Hiszpan :) Włosy te są tak odporne na uszkodzenia i maltretowanie, że wydają się praktycznie niezniszczalne. Nawet i bez pielęgnacji wyglądają dobrze, rosną szybko. Wiadomo - geny. Z mojego doświadczenia powiem jeszcze, że hiszpańska dieta bogata w owoce i warzywa dodatkowo sprzyja ich wyglądowi i wzrostowi. Sama będąc w Hiszpanii nie mogłam powstrzymać się od jedzenia świeżutkich owoców i warzyw kilogramami. Do tego ich świeże WYCISKANE, a nie z koncentratu, soki. 




Jeśli rozumiecie trochę hiszpański, to wiecie już, że sekret wzrostu włosów, o którym mówi sympatyczna Eve to...jabłka. Sama odkąd jem więcej jabłek i piję sok jabłkowy zauważyłam lepszą kondycję włosów i cery. Kolejnym często powtarzającym się motywem jest dodawanie przetartej cebuli do szamponu. Odstawienie na 15 dni, żeby wszystko się przeżarło i mycie tym naszego skalpu. Przyznam się, że nie próbowałam, ale ponoć zapachu cebuli nie czuć. Ponadto w pielęgnacji Hiszpanek pojawia się złoto ich kraju, czyli oliwa z oliwek :) Olejowanie włosów jest dużo bardziej popularne, niż w wypadku Amerykanek. Poza tym jednak podejście do pielęgnacji nie jest do końca świadome i królują jednak typowe drogeryjne produkty. Jeśli chodzi o makijaż, to można podpatrzyć wiele kosmetyków, które dostać można i w Polsce :)

Pora wyruszyć na wschód. Docieramy do Rosji, kraju Babuszki Agafii i syberyjskich skarbów natury. Czy naturalna pielęgnacja jest tak powszechna w środowisku blogerskim, jak ostatnimi czasy jest w Polsce?




Przykład powyżej. Różnorodność olei i domowych, naturalnych mieszanek jest dosyć popularna wśród rosyjskich blogerek. Czasami, chociaż spodziewałam się, że częściej, przewijają się znane nam rosyjskie kosmetyki. Poza tym, rosyjskie blogerki chętnie zamawiają znane, a nawet górno-półkowe kosmetyki "z Zachodu", ponieważ ich dostępność jest raczej ograniczona na rynku wschodnim. Cudze chwalicie, a swego nie znacie ;) 

Mam nadzieję, że post okazał się ciekawy i poszerzający horyzonty :) Macie jakieś swoje ulubione zagraniczne blogerki?